Zawody

Vienna City Marathon - relacja Jarka

31 Vienna city Marathon przeszedł do historii. Cieszymy się, że byliśmy jego aktywnymi uczestnikami. Pogoda była zagadką,  gdyż w sobotę, dzień przed maratonem świeciło słońce i temperatura dochodziła do 20 stopni. Czyli źle. Na szczęście niedziela powitała nas pięknymi chmurami i temperaturą ok. 10 stopni. Start wyścigu (maraton, półmaraton i sztafeta) jest imponujący. Na moście „Reichbrücke” przecinającym Dunaj, tuż obok nowoczesnego miasteczka ONZ. Po wbiegnięciu na most rozciąga się niesamowity widok na Dunaj, szeroką aleję i 42 000 uczestników biegu. Start przebiegł dość sprawnie i już po chwili byliśmy na trasie. Pierwsze kilometry spokojnie, jako że to debiut i trudno mi było określić, jakim tempem powinienem biec (jakoś nie ufałem kalkulatorom, przy maratonie rzadko to działa). Doping na trasie niesamowity, szczególnie w centralnych partiach miasta, zespoły, muzyka i mnóstwo fanów. Oczywiście żyłka sportowca nie zawiodła i mimo ostrzeżeń, aby zacząć zdecydowanie wolniej, tempo starałem się trzymać równe i mocne. Na 16km był kilkusetmetrowy podbieg ale i on nie sprawił mi specjalnych problemów. Połowa dystansu była już blisko. Dotarłem do niej jak na skrzydłach, szczególnie, że ostatni kilometr jest z górki, droga dobiega do głównej alei w mieście (tzw. Ringstrasse), gdzie jest mnóstwo kibiców i meta. Uczestnicy półmaratonu kończyli już swój bieg a reszta biegaczy, już mocno przerzedzona kontynuowała bieg. Moje samopoczucie? Niezłe, ale jak to  zapewne po połówce – już solidnie zmęczony i pojawiła się myśl – no i jak w takim tempie przebiec drugą połówkę aby zrealizować zakładany czas? Chyba przesadziłem... Czy i gdzie pojawi się kryzys, czy dopadnie mnie ta słynna ściana? Pierwsze odpowiedzi pojawiły się szybko. Wprawdzie ściany nie było ale zmęczenie coraz mocniejsze. Od kilometra 24km zaczęła się już solidna walka z samym sobą: nie zwalniaj, trzymaj tempo a tu wciąż 18km do mety! Trasa także jakoś opustoszała, mniej kibiców, gdyż oddaliliśmy się od centrum. Potem przyszła słynna prosta miedzy kilometrem 28 – 35 (bieg szeroką aleją w parku miejskim „Prater”), która ciągnęła się w nieskończoność. Następne kilometry też nie były łatwe, ale tutaj już perspektywa mety rysowała się trochę wyraźniej: jeszcze 6, jeszcze 5, co to jest, to jest w końcu mała przebieżka. Dobiegając do tablicy z napisem 40 wiedziałem, że będzie dobrze i nic mnie już nie zatrzyma. Ruszyłem ostro i ostatnie 2197 metrów pokonałem zdecydowanie najszybciej! Nie patrząc na czas za metą duże zdziwienie: zszedłem poniżej 3:35 minut co w pewnym momencie biegu wydawało się kompletnie nierealne (3:34:56). Dzięki końcówce pobiegłem też zgodnie z zasadą „negative split”. Natalia na ten dzień miała inne zadanie: biegła w sztafecie 4 pań (odcinki podzielone są na 16-6-9-11km) jako pacemakerka dla jednej z początkujących koleżanek, dla której 16km było ogromnym wyzwaniem. Spisała się znakomicie i koleżanka przełamała kolejną barierę. feleke-gewann-wien-marathon-mit-streckenrekord-41-52236255 Podsumowując:  pierwszy maraton, wielka niewiadoma a na końcu ogromna radość z osiągnięcia mety i wyniku! A sam bieg? Organizacja naprawdę z dużym rozmachem (standard zachodnioeuropejski), piękny start przy dźwiękach walca Straussa, bieg najpiękniejszymi ulicami Wiednia, dużo dopingu na trasie (także polskiego, z flagami!), meta na długim niebieskim dywanie pod dawna siedziba cesarzy Habsburgskich  i naprawdę imponujące miasteczko na mecie. Bardzo polecam i mam nadzieję, że za rok wielu z Was wybierze się do Wiednia, tym bardziej, że w 2015 Warszawa i Wiedeń nie pokrywają się. A prawdziwy wyścig? Wygrał go Etiopczyk Getu Feleke z czasem 2:05:41 (rekord trasy), wśród pań Niemka Anna Hahner (2:28:59) a Polka Olga Kalendarowa-Ochal była szósta z czasem 2:34:19. Jarek i Natalia zdjęcia: (pierwsze) www.vienna-marathon.com (drugie) www.salzburg.com